Malang początkowo miał być miejscem wypadowym na pobliskie wulkany...plany jednak jak to plany lubią się zmieniać i zamiast na Semeru zdecydowaliśmy się na Bromo, a najlepszym miejscem wypadowym na ten drugi jest położone o 70 km dalej na wschód Probolinggo.
Do Malangu dotarliśmy wcześnie rano i pierwszą część dnia chcieliśmy spędzić na plaży w Belakambang, koło której znajduje się malownicza świątynia balijska wzniesiona na skalistej wysepce.
Niestety na dworcu kolejowym okazało się że nie jest to ani łatwa ani tania opcja, czyli to co lubimy najbardziej...pora na przygodę, a najciekawsze rodzą się wtedy, kiedy pojawiają się problemy :). Taksówkarze jak to mają w zwyczaju podawali jakieś astronomiczne kwoty, szybko zweryfikowaliśmy również opcję kolejową - żadna linia kolejowa nie prowadzi tak daleko na południe, a w dodatku autobusy jeżdżą bardzo rzadko i pokonują tylko mniej więcej 3/4 drogi, a resztę oczywiście należy pokonać na własną rękę.
W trakcie gdy byliśmy pochłonięci przeglądaniem przewodnika i szukaniem informacji w internecie podszedł do nas starszy mężczyzna i zapytał gdzie się udajemy i w jaki sposób mógłby nam pomóc. Kiedy usłyszał że na plażę w Belakambang, to od razu potwierdił nasze obawy że nie dostaniemy się tam żadnym środkiem komunikacji publicznej. Widząc nasze nieukrywane rozczarowanie momentalnie zaoferował nam wspólną wycieczkę. Powiedział że ostatnio w tamtych stronach był w czasach swojej młodości i że chętnie odświeżyłby swoje wspomnienia. Przedstawił nam dwie opcje: albo poczekamy na niego 2h na dworcu, a on w tym czasie pojedzie się przebrać i zabrać samochód albo od razu pojedziemy razem z nim. Oczywiście wybraliśmy tą drugą opcję i po około 20 minutowej przejażdżce lokalnym busikiem trafiliśmy do pięknego domu na przedmieściu.
Miło było zobaczyć jak wygląda typowy indonezyjski dom, z malutkiem ogródkiem porośniętym egzotycznymi roślinami i z klatkami, w których znajdowały się różno kolorowe ptaki. Od progu przywitała nas matka naszego gospodarza, która zważywszy na swój wiek prezentowała świetną kondycję, a do tego była bardzo pogodna i wesoła. Znała co prawda tylko kilka angielskich słów, jednak w żaden sposób nie utrudniało nam to komunikacji. Okazało się że dobrze pamięta czasy kiedy Indonezja była zwana jeszcze Holenderskimi Indiami Wschodnimi, trudny okres okupacji przez wojska japońskie i następnie dyktatorskie rządy Ahmeda Sukarno.
Pierwsze co rzuciło nam się w oczy to duża liczba fotografii na ścianach, nie musieliśmy jednak długo czekać, ponieważ po chwili usłyszeliśmy historię o dzieciach, wnukach i prawnukach. Na stół trafiła również kawa, biszkopty i inne łakocie, jednym słowem poznaliśmy indonezyjską gościność w najlepszym wydaniu. Na pewno nigdy tego nie zapomnimy.
Po godzinie spędzonym w tak uroczystym towarzystwie ruszamy dalej żeby po raz pierwszy zobaczyć jawajskie wybrzeże!
PRZYKŁADOWE CENY:
150tyś IDR - śniadanie dla 5 osób miejscowy rosół (soto) + herbaty
Kurs rupii indonezyjskiej 4000IDR = 1PLN